Witajcie...
Do napisania tego posta zbieram się już od dobrych dwóch tygodni.... siadałam przed komputerem... i jakoś nie mogłam znaleźć słów. Myślałam, że po naszym maleńkim urlopie wrócę pozytywnie naładowana i pełna energii.... w końcu pierwszy raz od roku wyjechaliśmy całą rodziną choć trochę wypocząć, a nie tylko do szpitala.
Chciałam Wam napisać jak wspaniale udały się pierwsze urodzinki naszego Skarba, jak ogromnie byłam wzruszona, że możemy je świętować i jak wdzięczna jestem za ten mój Cud, bo każdego dnia pokazuje mi jak wspaniale być jego mamą.
...i że dwa dni po urodzinkach zaczął sam chodzić, a teraz pędzi już jak małe tornado... jakie postępy zrobiłam w moich robótkach i jak pięknie zaczyna wyglądać nasze mieszkanko.... i o jeszcze jednym powodzie do ogromnego szczęścia.
....Ale... jak to bywa w życiu.... ostatnio zaskakuje nas głównie negatywnie.
Remont zamiast trwać dwa tygodnie, przeciągał się i w sumie zajął pięć... a jeszcze kilka rzeczy czeka na wykończenie. W między czasie mieliśmy też kontrolę w CZD w Warszawie u genetyka. Myśleliśmy, że jest to rutynowa wizyta... ale pani doktor, która oglądała Piotrusia stwierdziła, że najprawdopodobniej ma zespół wad genetycznych nazywany Zespołem Petersa... który jest bardzo rzadki i występuje raz na około milion urodzeń. U naszego smyka miałby łagodną postać, ale możliwe wady występujące w tej chorobie są przerażające i aż strach je opisywać.... Pobrali mu badania i wysłali na specjalistyczne badania DNA, a na wyniki będziemy czekać przynajmniej do września. I w sumie niewiele by to zmieniło, poza kilkoma dodatkowymi wizytami w roku u kolejnych lekarzy... a jak wiecie w tym temacie jesteśmy juz chyba weteranami... bo nie ma miesiąca, w którym nie odwiedzilibyśmy przynajmniej kilku.
... Ale jest to wada recesywna - oboje rodzice muszą mieć uszkodzony gen (nazwy, którego nie pamiętam) i niestety występować będzie za każdym razem... dlatego tak ogromnie się stresujemy... bo kilka tygodni przed wizytą u genetyka dowiedzieliśmy się, że Piotruś będzie... starszym bratem.
I choć staramy się pozbierać po tych strasznych wiadomościach i cały czas modlimy się, żeby jednak diagnoza postawiona przez panią doktor się nie potwierdziła ciężko nam obojgu i jakoś chęci do czegokolwiek brak.
Na domiar złego w zeszłym tygodniu miałam nieprzyjemny wypadek - pękł mi dzbanek z wrzątkiem kiedy robiłam herbatę... poparzyłam sobie poważnie nogi i podbrzusze... i szczęście w tym wszystkim, że mój cudowny mąż jest ratownikiem i od razu profesjonalnie się mną zaopiekował... trzy dni byłam całkiem wyjęta z życia bo każdy ruch sprawiał mi ból... a tu trzeba było naszego maluszka ogarnąć i jeszcze posprzątać po remoncie... Ale na szczęście razem z moją mamą poradzili sobie świetnie.
Ale żeby nie było tylko smutno pokażę Wam naszą pociechę: