WITAJCIE :)
Dziękuję za wszystkie głosy bo pomogły mi podjąć decyzję - dla mamy wyszyję różę, ale motyle podobają mi się ogromnie... więc wyszyję je dla siebie. Już nawet wpadłam na pomysł jak wykorzystam ten haft :) Zrobię sobie torbę :)

Do napisania dzisiejszego posta zainspirowała mnie historia jaką przeczytałam u
Moniki i postanowiłam wziąć udział w zabawie.
Rękodzieło towarzyszy mi praktycznie od zawsze, a to oczywiście za sprawą mojej mamy. Od kiedy tylko pamiętam widziałam ją spędzającą wieczory z szydełkiem albo drutami w ręce. Miało to ogromne korzyści - mama robiła mi piękne sweterki i ubranka dla lalek. Bardzo szybko zaraziła mnie tym "wirusem" i nauczyłam się szydełkować mając... osiem lat :). Żeby było zabawniej jestem leworęczna, ale mama uznała, że spokojnie sobie poradzę i nauczyła mnie tak jak ona robiła czyli prawą :) Zawsze też zachęcała mnie do próbowania nowych rzeczy i uczenia się nowych technik... i tak w liceum zafascynowałam się decoupagem i tworzeniem biżuterii.
To mama też kupiła mi pierwszy zestaw do haftu...
Przygodę z haftem krzyżykowym zaczęłam jednak dopiero na studiach... a dokładnie na czwartym roku... przez pozytywizm :D. Jako niereformowalny mól książkowy wybrałam się na polonistykę i bohemistykę. Uwielbiam czytać i z przyjemnością "pochłaniałam" kolejne lektury, aż pojawiły się lektury z pozytywizmu, których po prostu nie cierpiałam... przebrnięcie przez Trylogię czy Lalkę to był dla mnie istny koszmar więc postanowiłam słuchać audiobooków.
A że ręce miałam "wolne" to chciałam się czymś zająć i spróbowałam haftu. Moja pierwsza praca była delikatnie mówiąc nieco nieudana... tak miętosiłam kanwę, że zakładka zamiast być prostokątna bardziej przypominała romb.

Ale postanowiłam się nie poddawać i zaraz wyszyłam ten wzór jeszcze raz. Tym razem kanwę usztywniłam na tamborku.
Muszę Wam tu napisać, że mój pierwszy tamborek miał dla mnie ogromną wartość sentymentalną bo był "odziedziczony" po babci (mamie mojej mamy), która zmarła bardzo młodo i nie miałam okazji jej poznać... ale kiedy używałam jej tamborka... to trochę tak jakby była przy mnie...
KIedy udało mi się i druga praca ie wyglądała już tak dramatycznie postanowiłam spróbować swoich sił w innych pracach i zrobiłam obrazek dla synka mojej koleżanki:
Potem były maleńkie wzorki na kartki:
I zakładka, którą zrobiłam dla siebie:
Pierwszy większy projekt - Dla mojej babci Danki :)
I urodzinowy miś dla kuzynki:
A potem kolejne hafty, które robiłam jako prezenty:
I moje największe, jak do tej pory, dzieło - Tulipany, które wyszywałam przez trzy i pół roku.
Mają wielkość 350x500 krzyżyków i z tej pracy jestem najbardziej dumna.
Wyszywam w sumie od 2009 roku i przez ten czas powstała cała masa różnych haftów i hafcików... ale znaczą większość z nich rozdałam jako prezenty. Dopiero od niedawna wyszywam też dla siebie i z myślą o dekorowaniu naszego małego mieszkanka...
A ponieważ w niedalekich planach mamy budowę domu, w którym będę miała znacznie więcej przestrzeni do prezentacji swoich dzieł mam już całą listę projektów, które chciałabym zrealizować... więc przez najbliższe 30 lat raczej nie będę się nudzić :D
A jak to było u Was? Bardzo jestem ciekawa Waszych historii :)